Ecola - 2009-02-06 18:42:29

Smak dzikiej róży – czyli niekończąca się opowieść III



W starym miasteczku mieszkała sobie kobieta, która nie miała nikogo.
Było jej strasznie smutno, nie dość że była stara to jeszcze to stare miasteczko ! makabra ! domy prawie rozwalały się... a ona nie miała gdzie się podziać i czekała na zakład komunalny Wodnik, który zajmował się wywożeniem odpadów. Zawsze potem mogła się schronić przed deszczem, w jakimś większym śmietniku, a pogoda była straszna... ba i na dodatek strasznie się bała, że któregoś dnia zakład Wodnik, wywiezie ją przez pomyłkę jak przytulona do wnętrza śmietnika... aż tu nagle zajechał jakiś powóz, przestraszona kobieta uciekła jak burza przed "czyściochem" na czterech kołach. Ponieważ kobieta, była zaniedbana i brudna postanowiła się gdzieś umyć ale nie miała żadnego pomysłu, co prawda rzeka była za miasteczkiem ale było to dość daleko a pogoda nie sprzyjała spacerom.
    Wpadła na pomysł... aby wykąpać się w fontannie na dziedzińcu, tak też uczyniła i wymyła się jak złota rybka  i postanowiła wybrać się na zakupy aby się wystroić w ładne ciuszki, ale w tej zapyziałej mieścinie nie było sklepu z elegancką odzieżą, postanowiła więc udać się do pobliskiego miasteczka ale nie miała jak i czym. Znalazła stary rower na śmietniku, który nie miał siodełka... i zastanawiała się nad tym problemem długo, aż wpadła na pomysł, żeby pojechać jak na hulajnodze i początkowo nawet nieźle jej szło, ale kiedy odpadł pedał, no to dopiero miała problem , szukała jakieś pomocy ale nikogo nie było w pobliżu, a że była "blondynką" poszła więc na piechotę targając rower ze sobą.
    Zorientowała się dopiero pod miasteczkiem, że niepotrzebnie się tak męczyła, szczęście jej jednak dopisywało, sprzedała więc rower złomiarzowi za kilkadziesiąt groszy i udała się do najlepszego sklepiku z ciuchami bo chciała ładnie wyglądać.
Niestety, czytała kiepsko, a i wzrok miała słaby toteż weszła do pierwszego napotkanego sklepu, a był to sex shop. Ona takich ciuszków nie bardzo lubiła , więc postanowiła iść dalej. Cofnęła się jednak do sex shop, bo na wystawie zauważyła coś, co ją zaciekawiło.
Była tam śliczna bluzeczka i długo się zastanawiała przyjrzała się bliżej i...nie, to przecież majtki stringi ! kupić czy nie? Mało materiału to pewnie będą tanie !  Weszła z powrotem do sklepu i ogląda ten towar i nareszcie podeszła do sprzedawczyni zapytała, - Czy to się nosi po to, żeby podtrzymać te zwyczajne majty? czy jak ? Sprzedawczyni jej odpowiedziała nie, to jest tylko na pokaz.
    No cóż, pomyślała kobitka, sama takie sobie zrobię, wystarczy kawałek sznurka. Musiała już wracać , bo i ciemno niedługo, jeszcze zajmie jej ktoś legowisko. Kupiła coś do jedzenie, za pieniądze zdobyte za rower i ruszyła w powrotną drogę. Do głowy jej nie przyszło, że tyle będzie miała przygód. Wszystko dlatego, że chciała sobie skrócić drogę i wybrała tę przez las.
A w  tym lesie napotkała coś co ją przestraszyło i bała się dalej iść. Zobaczyła gajowego, który wytrzeszczał oczy zza krzaków i dziwnie się zachowywał.
Już chciała uciekać w dzikim popłochu gdy usłyszała błaganie gajowego: "pomóż mi dobra kobieto, usiadłem na jeżu..." Kobieta się zawstydziła, no bo jak usiadł to wiadomo, że kolce jeża wbiły mu się w tyłek. Poczłapała do niego, gajowy wypiął się, jeż wystraszony tkwił
w pośladkach a kobieta patrzyła na niego wystraszona bo nie wiedziała jak mu pomóc.
    Gajowy czatował na kłusowników, bo trzeba nadmienić, że był to okres przed Bożym Narodzeniem. Chętnych na darmowe choinki i zastawianie wnyków na biedne zwierzaki było mnóstwo. Gajowy trochę zmęczony staniem, klapnął na pniu, nie patrząc co się na nim znajduje. Jeż właśnie uciął sobie w tym miejscu drzemkę i biedaczek nie przypuszczał, że jego kolce znajdą się w pośladkach gajowego. Kobieta nie miała wyjścia.
Wpadła na pomysł, żeby gajowy opuścił spodnie i wtedy jeż razem ze spodniami jakoś się odczepi. Kobieta / nazwijmy ją Maryna / nie była taka głupia jakby można było sądzić po wyglądzie. Gajowy zarumienił się jak cnotliwa panienka, ale jeż wił się niezadowolony z sytuacji w pośladkach gajowego i ból był nieznośny, no to odrzucił wstyd i spodnie z jeżem, który na szczęście odpadł. Uff, odetchnął gajowy... jak masz na imię ?- zwrócił się do kobiety, Maryna ! wrzasnęła aż resztki liści poopadało z drzew. Nie wrzeszcz tak bo zwierzęta pobudzisz. Oj, bo jestem szczęśliwa, że już po wszystkim.
Już jest późno więc może pójdziesz do mnie do chaty, gdzie będziesz lazła o tej godzinie. Maryna zdumiona propozycją gajowego, poszła do tej chaty z gajowym, a w tej chacie zobaczyła coś co ją zaciekawiło, na ścianie przy wejściu wisiała  olbrzymia, wstrętna z długimi potarganymi włosami i wyłupiastymi oczami...głowa czarownicy. Poznała ją po wielkim czubatym nosie i wykrzywionej twarzy. Shit!, pomyślała Maryna, źle to widzę. Wzdrygnęła się na myśl, że jej głowa może zawisnąć obok.
Nie mogła już się cofnąć. Zapytam, co to za monstrum wisi, może to taka maskotka gajowego? Chłopisko wydawał się dość poczciwy. Ale kobieta nie dawała za przegraną była bardzo ciekawa tej maskotki co to jest. Rozejrzała się po izbie, szukając jakiegoś miejsca do spania. Zobaczyła tajemnicze drzwi... w międzyczasie, gajowy krzątał się koło kuchni węglowej i zaczął rozpalać w piecu.
    Maryna otworzyła drzwi i zobaczyła mały przytulny pokoik. Tutaj się zadomowię, jakby co zamknę się od środka, a że okno było w marnym stanie, postanowiła ewentualnie przez nie uciec.
Wróciła do kuchni, gajowy siedział przy stole pijąc jakieś zioła a obok stał drugi, napełniony kubek gorącym napojem. Baba usiadła obok na skrzypiącym stołku i łapczywie zaczęła pić.
Chwilę tak trwali w milczeniu... Maryna wreszcie zapytała: powiedz mi mój drogi co to za "ozdoba" wisi przed twoim domostwem ?
Gajowy uśmiechnął się pod wąsem i powiedział, - Oj długa to historia ale jak chcesz opowiem ci ją.
Gajowy wyjął z kredensu chleb, masło, ogórki kiszone i butelkę malinowej nalewki.
Usiadł, zamyślił się wlał po kielichu i zaczął opowiadać.
    To było bardzo dawno temu gdy jeszcze żyli moi pradziadkowie i prababcie, dlatego ta historia jest ciekawa, ta ozdoba to wielkie czyni cuda. Sama widzisz głowa tej czarownicy, jak na tak długi czas, w ogóle się nie zmienia. Nie straszne jej żadne mrozy, śnieg, plucha czy silne wiatry. Tkwi tak nie zmieniona a przy tym i moja chata, w której mieszkało 3 pokolenia mojej rodziny. Bo jak inaczej wytłumaczyć ten fenomen ? to leśna drewniana chata nie remontowana nigdy, korniki zagnieździły się w jej stropowych belkach, ptaki wiją gniazda na dachu, nawet krety  lubią wokół niej usypywać kopce. Całe to towarzystwo leśne, żyje w pełnej harmonii nie szkodząc sobie nawzajem.
    Głowa tej czarownicy tak brzydka, że wszyscy zamykają oczy albo odwracają głowy. Jednak legenda mówi o tej czarownicy zupełnie coś zaskakującego ponieważ ta czarownica przynosi szczęście i bardzo ciekawą opowieść rodzinną. Gajowy wychylił parę kielonków, poczęstował Marynę i oboje usiedli przy kominku na skórach z dzika. Wielkie szczapy drewna zajęły się płomieniem i od czasu do czasu iskry wypadały na wielką blachę wyłożoną pod kominkiem, jakby chciały zachęcić do opowieści.
    Moja prababcia, zaczął gajowy kiedy była młoda była tak przecudnej urody że wszyscy w okolicy byli nią zadziwieni. Piękne długie blond włosy jak kłosy dojrzałej pszenicy w pięknym splocie opuszczały się na jej smukłe i zgrabne ramiona. Alabastrowa gładka cera twarzy ozdobiona pięknymi kruczymi brwiami. Czerń i spojrzenie jej oczu przyciągało i kusiło zarazem. Usta przypominające owoc dojrzałej maliny. Anioł piękności, tak na nią wszyscy mówili.
Las był jej domem, dlatego latem zbierała maliny, jeżyny, grzyby a zimą chodziła dokarmiać zwierzęta.
    Pewnego dnia wybrała się jak zwykle w las. Zbliżał się wieczór. Przysiadła zmęczona na mchu i wzrok jej skierował się na starego dęba z olbrzymią dziuplą a właściwie dziurą, która sięgała do samej ziemi. Zauważyła, jak ktoś się w niej poruszył a z tej dziupli wyszedł piękny ptaszek który ładnie świergotał, a kobieta była tak zachwycona tym ptaszkiem, że nawet nie zauważyła jak za nim wyszła dziewczynka w wieku tak na wygląd około 12 lat. Była brudna, obdarta i tak brzydka przypominała małą czarownicę. Moja prababcia / miała na imię Weronika / aż przestraszyła się widząc coś takiego. Jednak mimo tej brzydoty, dziewczynka miała coś w sobie, coś tak nieuchwytnego i przyciągającego, że nie uciekła. Podeszła powoli do obdartej i umorusanej dziewczynki i podała jej kawałek chleba z masłem, który zabrała ze sobą do lasu aby się posilić. Dziewczynka była bardzo głodna i choć wystraszona przyjęła poczęstunek i była bardzo zadowolona z tego poczęstunku i postanowiła też się odwdzięczyć za to, ale nie wiedziała jak. Jak się nazywasz, gdzie twoi rodzice i co tu robisz? - zapytała Weronika.
    Dziewczynka pałaszując chleb, patrzyła z nieufnością i zarazem z zaciekawieniem na piękną istotę, która wyrosła przed nią jak grzyby po deszczu. Odpowiedziała płacząc,
- rodzice zostawili mnie w lesie i już po mnie nie przyszli a ja nie potrafię wrócić do domu, bo chyba wstydzili się mnie, że jestem taka brzydka.
Weronika zdumiona i zasmucona tym co powiedziała dziewczynka,  postanowiła dziewczynkę pocieszyć , a nawet zastanawiała się czy ją nie przygarnąć do siebie. Właśnie tak zrobiła. Serce Weroniki nie odstawało od urody. Nie mogła zostawić dziewczynki samej w lesie. Toż to jeszcze dziecko, umrze tu niebawem z głodu, jeśli jej wcześniej wilki nie zjedzą. Zabrała ją ze sobą a, że słońce było tuż za horyzontem, musiały się śpieszyć i tak dziewczynka, która została wyrzucona przez rodziców znalazła zastępczą rodzinkę.
    W domu Weroniki na widok dziewczynki wpadli w przerażenie, ale serca mieli złote i gdy dowiedzieli się jaki los ją spotkał, przygarnęli ją do siebie i dbali jak o własne dziecko
a co ciekawe, na drugi dzień Weronka poszła do ośrodka adopcyjnego.
Załatwiła wszystkie sprawy związane z adopcją bardzo szybko, ponieważ okazało się, że rodzice dziewczynki wyrzekli się jej i złożyli stosowne oświadczenie.
Dziecko nawet nie miało imienia więc Weronika nazwała ją imieniem Róża. Imię zupełnie nie pasowało do jej wyglądu ale właśnie na przekór wszystkim i wszystkiemu tak postanowiła.
Wcześniej Weronika miała dużo adoratorów. Jak wieść się rozeszła po okolicy, większość z nich zaczęła jej unikać. Byli to przeważnie młodzieńcy, którzy starali się o jej rękę. Już nie chcieli wiązać się z kobietą, która wzięła na wychowanie jak mówili, tak brzydkiego bachora.
Gajowy przerwał opowiadanie, wstał i zwrócił się do Maryny:
- Muszę dołożyć drew do kominka a i późno się zrobiło, musimy iść spać.
Dokończę ci opowieść jutro. Maryna była tak zaciekawiona opowieścią, że nawet spać jej się nie chciało. Rozsądek wziął górę i udali się na odpoczynek.
    Następnego dnia wieczorem Róża powiedziała do Maryny coś nadzwyczajnego, że Maryna była zaskoczona tym tak mocno, że zemdlała, nie spodziewała się, że głowa Róży jest żywa, a może tylko zaczarowana? Na szczęście gajowy szybko ocucił Marynę polewając ją wodą z kubła, potem posadził ją koło kominka, nalał szklankę malinówki by nieco się uspokoiła i zaczął opowiadać Marynie że mała Róża chce się odwdzięczyć za taką troskę i podziękować
za to, że przygarnęli ją, gdy nawet rodzice jej nie chcieli z powodu nie wyjściowego wyglądu. Powiedzenie, że była tak brzydka, że do chrztu ją na widłach podawano, wcale nie jest tu przenośnią.
Gajowy kontynuował swą opowieść o małej, szpetnej Różyczce, a Maryna już spokojniejsza, bo zdążyła wypić malinówkę słuchała z zaciekawieniem opowieści o małej.
    Zbliżały się Święta Bożego Narodzenia, gajowy zakasłał na myśl o tym, jaka była wtedy sroga zima. Mimo, że zna to z opowieści nie chciałby przeżyć / jakby w ogóle przeżył / tak mroźnej i śnieżnej zimy.
Była połowa grudnia, śnieg zaczął tak sypać, że dookoła nic tylko biel, która aż raziła w oczy. Wiatr nadmuchiwał zaspy, las ubrany był w piękne czapy śniegowe a zwierzęta...no właśnie, te które nie zasnęły na zimę i z trudem brnęły w śniegu nie miały co jeść. Chata leśna, w której mieszkała Weronika z Różą i rodzicami, czyli moimi pradziadkami, była tak zasypana, że śnieg sięgał pod sam dach, który i tak już trzeszczał pod naciskiem ciężaru.
Nie było żadnej możliwości, żeby zaopatrzyć się w pobliskim miasteczku w żywność. Święta tuż, tuż a w chacie tylko ziemniaki.
Smutek i trwoga ogarnęła wszystkich. Weronika płakała a Róża przytuliła się do niej i powiedziała:
- Nie płacz mamo / tak właśnie do niej mówiła / coś mi mówi, że muszę przebrnąć przez ten śnieg do starego drzewa, do tej dziupli w której mnie znalazłaś. Tam poszukam pomocy.
Weronika stanowczo zaprotestowała! rzekła,
- Jeśli mamy umrzeć to tu wszyscy w domu, nigdzie nie pójdziesz Różo !
Dziewczynka zasmuciła się,  ale nie na długo. W nocy jak wszyscy spali wybrała się pod to drzewo i znalazła tam coś co jej się przyda i postanowiła zabrać to ze sobą a  nazajutrz… Weronika zapytała ją, co to jest za przedmiot i złajała Różyczkę, że sama się wybrała w taką mroźną noc, mogła przecież zabłądzić i zamarznąć w śniegu.
- Nic mi nie groziło, rzekła Róża, zobacz co mam - to czarodziejski talizman, który podarowała mi czarownica, która mieszkała w pniu drzewa, była już bardzo stara i chora. Opiekowałam się nią parę dni, a gdy staruszka umierała, podarowała mi talizman, mówiąc, że przyniesie mi szczęście. Zapomniałam go zabrać ze sobą gdy mnie znalazłaś. I prawie o nim zapomniałam, taka byłam szczęśliwa u ciebie. Ale nie przeżyłybyśmy tej zimy. Kiedy zasnęłam przyszła do mnie we śnie i prosiła bym odnalazła talizman, który mi podarowała i zabrała go ze sobą i dlatego wyruszyłam w tą noc po niego, żeby go zachować w bezpiecznym miejscu. Mieszkałam w konarach tego drzewa lato, jesień, zimę, wiosnę i znów lato. Talizman dawał mi siłę i niezrozumiałą przeze mnie moc.
Teraz jest potrzebny całej naszej rodzinie, dzięki niemu przetrwamy.
    Weronika uspokojona, cieszyła się, że Róży nic się nie stało. Z niedowierzaniem słuchała opowieści przybranej córki ale nie powiedziała jej o tym głośno. Niedługo musiała czekać aby przekonać się, że talizman to nie wymysł Róży. Następnego dnia ten talizman zrobił coś co Weronikę zaskoczyło, ponieważ ten talizman zaczarował  tak że, wszyscy w domu stali się bardziej radośni i patrzyli z nadzieją na zbliżające się Święta.
Było to dzień przed Wigilią, ciągnie opowieść gajowy. Z samego rana, domownicy wyszli przed chatę aby odgarnąć śnieg i wszyscy stanęli jak wryci.
Śnieg odgarnięty na boki a przed nimi snuła się ścieżka hen daleko... którą przecież mogli iść do miasteczka za lasem. Mróz nieco zelżał, słoneczko zaczęło wyglądać ciekawie zza chmur.     Uradowani wybrali się wszyscy na świąteczne zakupy. Kupili wszystko co było potrzebne, a także zrobili małe zapasy, obładowani i szczęśliwi wracali do chaty, a tam wszystko ich zaskakiwało, wszystko wydawało się piękniejsze, każda wykonywana praca była łatwiejsza, każda potrawa najsmaczniejsza, długo by tak można wymieniać. Nie mogli nadziwić się jak ogromną moc ma talizman.
Wiadomość o tym z biegiem czasu rozeszła się po okolicy i wzbudziła w chciwych ludziach zazdrość.
    Pewnej nocy Gajowy wstał, stanął przy oknie i nie patrząc na Marynę powiedział:
- Muszę trochę odsapnąć i przygotować coś do jedzenia. Przez tę opowieść zapomnieliśmy o sprawach codziennych.
Maryna zaniepokojona, że gajowy nie dokończy opowieści rzekła:
- Ja się wszystkim zajmę, posprzątam, rozpalę w kominku a wieczorem wrócimy do opowieści, dobrze ?
- Jasne, ja tymczasem pójdę do miasteczka po zakupy a po drodze nakarmię zwierzynę w lesie.
Maryna zabrała się z zapałem do pracy nie mogąc doczekać się dalszego ciągu opowieści.
Gajowy wracając z zakupów zastanawiał się jak zakończyć tę opowieść dziewczynie myślał i myślał, aż wymyślił. - Powiem jej, żeby zamieszkała u mnie. Jestem samotny, nie mam dzieci, zawsze będzie do kogo usta otworzyć a i jak się umyje i ubierze to całkiem z niej niezła babka.
Gajowy zaczął marzyć...jakby to dobrze było, gdyby jeszcze mnie pokochała...ach marzenia ściętej głowy. Machnął ręką i przyspieszył kroku. Wrócił do domu i od razu z progu zawołał: - Maryna !
- Jestem, jestem, rzekła. Gajowy wszedł do izby i ze zdumienia otworzył oczy.  Maryna wystrojona jakby co najmniej szła na jakiś bal ! Wyszorowana , ubrana dość gustownie wlepiła te swoje duże gały w niego, jakby miała za chwile zapytać: a co ładnie wyglądam ?
- Ładnie wyglądasz, powiedział gajowy, jakby wyczuł o co pytała spojrzeniem.
Jemy kolację i siadamy przy kominku, opowieści ciąg dalszy. Maryna ucieszyła się bardzo że gajowy, będzie opowiadać dalej, ale zapytała go, - Jak tam zakupy czy niczego nie zapomniał pan ?  Wszystko kupiłem, nawet coś ... - Proszę to są kwiaty dla Ciebie.
Chciałbym żebyś zamieszkała u mnie, walnął od razu z grubej rury i sam się aż zdziwił, że tak gładko mu to poszło.
Maryna aż przysiadła ze zdziwienia . - Jeśli nie zamieszkam to z opowieści nici ?
- To nie szantaż, zrobisz jak będziesz uważała. A tymczasem siadajmy.
Na czym to ja skończyłem ? aha już wiem.
    Kiedy wszyscy spali, świt budził już całą przyrodę. Nadeszła najpiękniejsza pora roku - wiosna. Wietrzyk kołysał szczyty drzew na których ptaki lekko budzone jego powiewem zaczynały śpiewać, jakby w podzięce.
Cała gromada różnych gatunków ptaków, przekrzykiwała się i popisywała swoim pięknym niekiedy zalotnym głosem. Słoneczko, które wyszło zza horyzontu jakby próbowało wtórować ogrzewając wszystkich ciepłymi promieniami. Zwierzęta ciekawie się wszystkiemu przyglądały, szukając w międzyczasie czegoś na śniadanie. Gdzieniegdzie leżały jeszcze połacie śniegu ale tylko w najciemniejszych zakątkach lasu.
    Pod chatkę zajechał powóz z jakimś jegomościem w środku, prowadzonym przez woźnicę, który zatrzymał gwałtownie dwa ogniste konie. Z powozu wysiadł przystojny, młody człowiek i skierował się w stronę drzwi ubogiej chaty zapukał do drzwi, a w drzwiach pojawiła się piękna panna z długimi włosami  i uplecionym warkoczem. Weronika zaspana i onieśmielona, przymrużywszy oczy, bo słońce padało na jej śliczną twarzyczkę, patrzyła na przystojnego młodzieńca przysłaniając ręką czoło. Teraz dopiero dotarło do niej, że stoi w zgrzebnej koszuli z dużym dekoltem, który lekko odsłaniał, jej piękne okrągłe piersi.
Zawstydzona rzekła:
- Pan do mnie ?
- Tak, odpowiedział młodzieniec.
- Muszę iść do chaty i przyodziać się a tymczasem, proszę zaczekać na zewnątrz!
Weronika z hukiem i rumieńcem na twarzy wpadła do izby, jak szalona i wystraszona pobiegła się szybko ubrać i za parę minut już była i zaprosiła go do izby.
Młodzieniec usiadł na wskazanym przez Weronikę stołku, który nieco skrzypiał, rozejrzał się dookoła i rzekł:
- Mam na imię Piotr, kilka wiosen temu spotkałem staruszkę, dobrą czarownicę, która powiedziała mi, że tu w tej chacie znajdę dla siebie żonę o imieniu Weronika.
Weronika oniemiała, jak to, pomyślała, skąd ta staruszka wiedziała o jej istnieniu przecież... ja jej nigdy nie spotkałam!
-Spotkałem ją w starym drzewie w środku lasu, ciągnął młodzieniec, jadąc dzisiaj tamtą drogą, zdziwiłem się bardzo, bo po drzewie ani śladu nie mówiąc już o staruszce.
- Staruszka odeszła, umarła, rzekła z kąta kuchni Róża.
Młodzieniec odwrócił głowę i zerknął w kierunku skąd dochodził głos.
Zobaczył brzydulę jakiej nigdy nie widział a że był człowiekiem dobrze wychowanym, nie dał po sobie poznać, jakie okropne wrażenie wywarł na nim widok twarzy dziewczynki.
Czuł jednak, że jest to osóbka o gołębim sercu.
    Dowiedział się wszystkiego o czarownicy i Róży. Wiedział też, że nikt już nie poprosi Weroniki o rękę ze względu na jej przybrana córkę.
Weronika wiedziała, że jeśli teraz odrzuci rękę Piotra zostanie sama. Rodzice jej byli chorzy, więc jeśli umrą, będzie jej ciężko samej z Różą.
Po namyśle powiedziała: - Jeśli tego chciała czarownica, muszę wypełnić jej wolę. Zgadzam się zostać twoją żoną pod warunkiem, że zrobisz coś o co ja cię poproszę , pójdziesz ze mną tam z powrotem pod drzewo i powiesz, że mnie kochasz. Piotr zgodził się bez wahania, poszli więc rozmawiając w miejsce gdzie wcześniej stało drzewo, słoneczko przygrzewało, ptaszki śpiewały, ale Weronika była pełna obaw, przestraszyła się, że Piotr się rozmyśli, ale nie chciała wychodzić za mąż bez miłości. Stanęła zasmucona a wiatr rozwiał jej złote włosy, które w słońcu mieniły się jak włosy anioła. Piotr oniemiał z zachwytu, patrzył na Weronikę. - Jesteś najpiękniejszą dziewczyną jaką w życiu widziałem, a twoje serce jest czyste, udowodniłaś to przygarniając biedne opuszczone dziecko. Pokochałem cię od pierwszego wejrzenia i chcę byś została moją żoną. Powiedz czy ty mnie pokochasz jak ja ciebie?
Weronika milczała, błądziła gdzieś daleko myślami jakby była nieobecna.
Piotr chciał powtórzyć pytanie ale nie chciał jej przeszkadzać, wiedział, że to dla niej musi być ważne.
Wreszcie Weronika wyszeptała: - Jeśli to co czuję do ciebie można nazwać miłością to tak. Jesteśmy sobie pisani i nikt tego nie zmieni.
-To czemu u ciebie taki smutek zagościł na twarzy ? - rzekł.
- Piotrze czuję jakiś niepokój, zostawiłam rodziców samych z Różą musimy szybko wracać do domu.
Bez wahania wyruszyli do domu. Już z daleka zobaczyli jadący powóz z woźnicą i Różą. Nie mieli wątpliwości, musiało się stać coś strasznego.
Weronika była pewna, że jej rodzice, będą zadowoleni że już wraca… nie, tylko jej tak przemknęło przez myśl, bo tak chciałaby, żeby było.
Jednak widząc Różę zapłakaną i krzyczącą coś z daleka...
    Gdy powóz zbliżył się do nich, woźnica zatrzymał konie, Róża łkając powiedziała: - Mamo twoi rodzice nie żyją, umarli razem w jednym łóżku.
Weronika rozpłakała się i nie patrząc na nic biegiem rzuciła się do chatki rodziców. Ujrzała ich w łóżku, wyglądali tak jakby spali, na ich twarzach widniał spokój.
Wielki żal zagościł w jej sercu, ale wiedziała, że są razem szczęśliwi. Gdy nadjechał Piotr z Różą powiedziała: - Miałam przeczucie, tam w lesie... Łzy lały się jej po twarzy nie mogła opanować łkania. Piotr przytulił ją do siebie nie mówiąc nic, no bo cóż w takiej chwili można powiedzieć ?
    Gajowy zobaczył łzy na twarzy Maryny, sam zresztą ocierał oczy rękawem, odwracając twarz, podirytowany trochę, że dał się ponieść emocjom.
- Może uda mi się dokończyć opowieść jutro wieczorem, rzekł.
Tymczasem późno już, musimy odpocząć.
    Następnego dnia Maryna wstała bardzo wcześnie rano, pobiegła do gajowego żeby opowiadał dalej - Hej, rzekł gajowy za wcześnie na opowieści ! Najpierw obowiązki !!!
Musimy nanosić drew do kominka, wieczory i noce jeszcze chłodne. Posprzątać, przygotować coś do jedzenia i picia.
Maryna zabrała się ochoczo do pracy, wysprzątała, nawet chleb upiekła 
Nastał wieczór. Maryna już nie mogła się doczekać dalszej opowieści pobiegła do gajowego i spytała czy możemy zacząć dalszą opowieść. Siadaj tu przy kominku zaczynamy.
Rodziców pochowano na małym cmentarzu pod pięknymi brzozami. Codziennie Weronika zanosiła polne kwiaty i kładła je na grobie.
    Minął rok, Piotr często odwiedzał Weronikę pomagał jej w gospodarstwie, przywoził zakupy i pocieszał jak mógł.
Któregoś dnia ubrany odświętnie przywiózł jej pęk pięknych róż i poprosił ją o rękę ,a dziewczyna nie wiedziała co mu odpowiedzieć: - Rzekła daj mi trochę czasu do namysłu,
właściwie to wiedziała już co odpowie, chciała się tylko pięknie ubrać by ta chwila była dla Piotra niezapomniana. Gdy się przygotowała podeszła do niego, oczy jej błyszczały. O niczym innym nie marzę, zostanę z Tobą bo jesteś moim wybrankiem i ideałem, zostanę twoją żoną na dobre i na złe. Piotr bardzo się ucieszył z tej wiadomości. Rozpoczęto więc przygotowania do ślubu, wszyscy bardzo zajęci przygotowaniami i planowaniem uroczystości nie zwrócili uwagi na to, że coś złego zaczęło się dziać. To chciwi rodzice Róży gdy dowiedzieli się, że ich szpetna córka przyniosła szczęście Weronice i że posiada magiczny talizman postanowili porwać ją by dzięki magicznej mocy talizmanu zdobyć majątek i władzę. Postanowili wykonać swój plan po ceremonii zaślubin, by w zamieszaniu nie odkryto zniknięcia Róży.
    Ślub miał się odbyć w małym kościołku w miasteczku. Wybranie sukni ślubnej nie sprawiło młodym kłopotu. Suknia leżąca na dnie kufra w domu Weroniki była tą wymarzoną. W tej właśnie sukni brała ślub jej mama i tylko ta liczyła się dla niej. Śnieżno biała, haftowana w piękne stokrotki na przemian z zawilcami wyglądała jak dywan kwiatów kołyszących się na wietrze. Do tego piękny welon udrapowany i zakończony diademem z perłami. Pan młody przywiózł ze sobą piękny smoking, piękne błyszczące buty wyglancowane na połysk , przepiękny męski kapelusz. Przygotowania szły pełną parą, wszyscy uwijali się, by wszystko było dobrze przygotowane. Nikt nie zwracał uwagi na ludzi, którzy nieustannie się kręcili w pobliżu, zresztą nosili peleryny z kapturami by nikt ich nie rozpoznał. Na córce im nie zależało, cieszyli się, że się jej pozbyli, ale wiedzieli, że ma przy sobie talizman i aby go dostać muszą porwać Różę. Planowali się jej po wszystkim pozbyć, by ich nie wydała.
    Następnego dnia miał odbyć się ślub. Para młoda szła na czele orszaku, wokół pełno gości ubranych odświętnie, jak przystało na taką uroczystość. Przed nimi dreptała pięknie ubrana Róża, już jako młoda panienka, ubrana w bielusieńką suknię. Miała kosz pełen wielobarwnych płatków róż, które sypała przed nimi układając je w kolorowy dywan. W swej brzydocie wyglądała pięknie, nikt już nie zwracał uwagi na jej wygląd.
Rodzice Róży ukryci pod kapturami mieli utrudnione zadanie. Złościli się, że była na tak widocznym miejscu. Nie przewidzieli tego. Próbowali w ostatniej chwili coś wymyślić wpadli na pomysł żeby córeczkę dać na… no właśnie, na co??
Myśleli i myśleli, ale nie widzieli jak odciągnąć Różę na bok. Nie spodziewali się, że Weronika pozwoli takiej szkaradzie stać obok na ceremonii, musieli poczekać w ukryciu na dogodny moment.
    Ślub był piękny, ludzie nie mogli oderwać oczu od pięknej młodej pary, ukradkiem ocierali oczy. Tylko tych dwoje, zachłannych i okrutnych ludzi przeklinało w kącie, złościło ich szczęście innych, złorzeczyli Weronice, że przygarnęła Różę, bo przecież to im Róża powinna oddać talizman, już byliby bogaci. Los bywa okrutny, w tym przypadku dla tych, którzy knuli rzeczy złe i zawistne. Dawni rodzice Róży zostali zdemaskowani przez ich własnego sąsiada. Ten nie podejrzewając zamiarów rodziców Róży, po wyjściu wszystkich z kościoła zawołał donośnym głosem:- Posłuchajcie wszyscy, na ślub przybyli rodzice córki Weroniki! Nie powinni tu być ! Różo to są twoi prawdziwi rodzice ! Powinnaś ich publicznie oskarżyć o porzucenie! Zrobił się wielki szum, wszyscy odwrócili się w kierunku dwóch osób stojących.
    Nie czekali do zakończenia ceremonii , tak siedzieli w tym kącie aż końcu postanowili coś zrobić żeby, popsuć im dalszą zabawę. Nie zdążyli nic nowego wykombinować, bo Róża gdy usłyszała, że jej rodzice...nie zastanawiając się dobiegła w ich kierunku i powiedziała z żalem:
- Jakim prawem przyszliście tutaj na ślub mojej mamy ? Jak możecie mi teraz spojrzeć w oczy po tym jak zostawiliście mnie na pastwę losu samą w lesie?
Nie spodziewali się takiego obrotu sprawy. Zaskoczeni słowami córki nie wiedzieli co mają powiedzieć.
Róża nie czekała na żadne usprawiedliwienie ze strony rodziców, bo cokolwiek by powiedzieli to nie miało dla niej już znaczenia. Rodzice, którzy w tak okrutny sposób pozbyli się własnej córki, są godni najwyższego potępienia. Powinni cieszyć się, że Weronika na prośbę Róży nie wniosła oskarżenia i dzięki temu uniknęli kary.
Odwróciła się od nich i z podniesioną głową podeszła do Weroniki przytulając się do niej.
Wszyscy goście weselni, potraktowali intruzów w podobny sposób i poszli za młodą parą, w kierunku polany przy chacie Weroniki, to miejsce to dom weselny Piotra i Weroniki.
Rodzice Róży nie dali za wygraną oddalili się na tyle, by wszyscy pomyśleli, że sobie poszli, w rzeczywistości siedzieli w zaroślach i obserwowali rozbawione towarzystwo, bowiem wesoła muzyka, jadło i miód pitny zrobiły swoje, wszyscy wspaniale się bawili, jedzono, pito i tańczono, zapominając o przykrym incydencie. Tylko Róża choć uśmiechała się, smutna była i płakać się jej chciało gdy myślała o niegodziwości rodziców. Odeszła na bok i patrzyła na bawiących się gości. Nie chciała przerywać tej uroczystości bo widziała jak goście się wspaniale bawią. Róża zostawiła bawiących się gości poszła dalej smutna i zapłakana,
nie zauważyła, że za nią skradają się chciwi rodzice, szli po cichutku licząc, że Róża oddali się na tyle by nikt nie zauważył co się dzieje. Powoli zaszła na polanę gdzie kiedyś mieszkała czarownica i płakała bezgłośnie, zasłoniła twarz, łzy niemal ją zaślepiły.
     Cała przyroda wokół niej zamarła jakby w oczekiwaniu czegoś strasznego tylko dziewczynka pogrążona w smutku niczego się nie spodziewała. Szlochała nad swoim losem, okrucieństwem rodziców. Uklękła nad mogiłą czarownicy i żaliła się jej. Opowiadała o szlachetności Weroniki i Piotra, który również ją zaakceptował. Wtedy stało się coś strasznego.
    Ukryci rodzice w ciemnych zaroślach, wybiegli cichaczem w kierunku Róży, rzucili się na nią i próbowali zerwać talizman z jej szyi. Dziewczyna nigdy się z nim nie rozstawała, widzieli to podli rodzice w trakcie ceremonii ślubnej, jak wisiał na jej piersiach.
Róża krzyczała, wyrywała się ale nikt jej nie słyszał. Polana na której trwała cała uroczystość, nawet gdyby była blisko, to hałas muzyki i rozbawionych gości zagłuszał jej wołanie o pomoc. Róża została na polanie sama jak tamtego dnia, zapłakana, bezsilna i przestraszona.
    Wyrodni rodzice znów ją skrzywdzili, rzucili się jak wygłodniałe hieny, wszelkie hamulce przestały istnieć, myśleli tylko o tym, by zdobyć talizman. Róża była przeszkodą, którą należy usunąć. Postanowili ją gdzieś ukryć tak żeby nikt nie widział i wtedy dziewczynie zabiorą ten talizman. Związali ją mocno, sznury wcinały się w ręce, kalecząc boleśnie, brudną szmatą zawiązali jej usta by nie mogła wzywać pomocy. Ciągnęli ją w głąb lasu do miejsca zwanego przez ludzi czarcim jarem. Ludzie omijali tę okolicę bo bali się tam chodzić, opowiadano legendy o spotkaniach czarownic i magów, które tam się w dawnych czasach odbywały. Róża była sparaliżowana ze strachu, poddała się oprawcom, modliła się tylko w duchu o pomyślność dla Weroniki i jej całej rodziny, wiedziała, że jej już nic nie jest w stanie pomóc
i uratować , była tak pobita, sina, że nikt jej nie pozna taką jaką była. Pomyślała sobie, że jeszcze ci okropni ludzie zapłacą za swoją złość.
Rzucili ją w głęboki dół jak jakąś padlinę, całe szczęście, że chciwość ich nie pozwalała na tracenie czasu i pozostawili ją tak niczym nie przykrywając.
    Tymczasem na polanie wszyscy dobrze się bawili. Weronika była bardzo niespokojna, bo już od dłuższego czasu wypatrywała w tłumie gości, Róży. Nigdy na tak długo nie oddalała się od niej. Zwróciła się do męża i powiedziała mu o swoim niepokoju. Najpierw we dwoje szukali wszędzie bez skutku. Uciszyli grajków i wszystkich gości i powiedzieli o zniknięciu Róży.
Wszyscy byli zgodni co do tego, że trzeba wyruszyć w las na poszukiwanie dziewczyny. Zaopatrzeni w płonące pochodnie wyruszyli niezwłocznie szukając dziewczyny ale nie wiedząc gdzie iść ,aż Weronika wpadła na pomysł żeby pójść pod drzewo gdzie chodziła tam do tej czarownicy.
    Gajowy zamilkł na chwilę, by dorzucić do kominka, zaczęło już bowiem przygasać. Nalał jeszcze malinówki do pucharków bo w gardle mu zaschło.
- ale co się stało z Różą, pytała Maryna, skąd się wzięła jej głowa przy wejściu do chaty?
Nie mogła wręcz usiedzieć na miejscu z ciekawości. Gajowy kontynuował opowieść.
Tylko Weronika znała drogę do miejsca gdzie znalazła Różę. Kiedy wszyscy się tam znaleźli nikogo wokół nie było.
Było strasznie ciemno, pochodnie prawie dopalały się i co niektórych ogarnął strach. Weronika i goście domyślali się czyja to była sprawka. Jeden z tubylców odważny jegomość, zaproponował drogę do czarciego jaru. W głosach większości odezwał się jęk, bo wiedzieli co to za miejsce.
Jednak większość z nich była na tyle odważna po wypiciu miodu weselnego, że przekonała trzeźwych. Ruszyli natychmiast póki jeszcze mieli trochę światła z dopalających się pochodni.
Idąc tak, wołając dziewczynę usłyszeli jakiś krzyk. To jeden z gości wpadł do olbrzymiego dołu w którym leżała martwa Róża.
Wyciągnęli to biedne dziecko i położyli na mchu. Widok wszystkich przeraził.   Ciało Róży było posiniaczone i brudne, włosy potargane a sukienka wcześniej biała, nie przypominała już tej z orszaku weselnego.
    Widząc taki obraz, Weronika całym ciałem upadła obok córki, z piersi wyrwał jej się niekontrolowany szloch, który swoją siłą obudził cały las, aż wszystkie zwierzęta i ptaki wybudzone gwałtownie ze snu, pośpiesznie ukrywały się przerażone.
    Wszyscy, którzy stali obok nie mogli powstrzymać łez.  Piotr wziął na ręce ciało Róży i ruszyli w kierunku chaty, już nikt się nie śmiał, wszyscy opłakiwali nieszczęsne dziecko. Po oprawcach nie było śladu. Wszyscy jednak domyślali się kto jest winny śmierci Róży.     Natychmiast zorganizowano akcję, mężczyźni udali się do domu rodziców Róży.
Weronika ruszyła z nimi. Bała się, że rozwścieczony tłum zlinczuje tych dwoje a wtedy mogą być problemy. Chciała, żeby dosięgła ich słuszna kara ale nie w ten sposób. Gdy dotarli do ich domu, drzwi były uchylone i słychać było przeraźliwe nieludzkie głosy. Wpadli do izby prawie z drzwiami i co widzą. Tych dwoje głupich, zawistnych morderców siedziało w kącie i wyło jak się później okazało, z bólu. Ręce pookręcane w jakieś brudne mokre szmaty trzymane do góry jakby z błaganiem o pomoc, która nie przychodziła. Mieli poparzone ręce do krwi a talizman leżał obok, na widok przybyłych zaczęli jeszcze głośniej zawodzić.     Wszyscy stanęli jak wryci na ten widok, nie wiedzieli co począć. Weronika podeszła bliżej, podniosła talizman, a on w magiczny sposób przekazał jej swoją wolę, zabrała go więc i wyszła, łzy płynęły jej po policzkach. Mężczyźni zabrali parę złoczyńców na posterunek, Weronika nie chciała na to patrzeć, chciała jak najszybciej znaleźć się przy córce, wróciła wiec do chaty gdzie złożono ciało, uklękła przy łóżku, a talizman położyła na piersi Róży. Nagle dziewczynka otworzyła oczy i słabym głosem wyszeptała: - mamo miałam straszny sen, śniło mi się... - cicho, odpowiedziała Weronika a serce jej mało nie wyskoczyło z piersi na myśl, że Róża wyzdrowieje.
- Piotrze ! krzyknęła a potem ciszej dodała: - sprowadź najlepszych lekarzy a ja tymczasem umyję i przebiorę córkę.
    Piotr natychmiast kazał woźnicy zaprzęgać konie, bez zwłoki wyruszył do miasteczka po pomoc. Tymczasem talizman promieniował i świecił, stał się jakby częścią dziewczynki. Oczywiste było, że on przywrócił Róży życie, ale czy to może być prawda? Weronika szalała z niepokoju pomiędzy rozpaczą, a nadzieją, bała się uwierzyć w to co się stało i nawet nie wiedziała że się stanie cud ale to, czego była świadkiem przeczyło wszystkiemu, talizman promieniował tak jasno i jakby wnikał w ciało dziewczynki oddając jej swą moc i siłę. Róża przebudziła się, niby wyglądała tak samo, ale biła od niej jakaś nieziemska siła i dostojeństwo, talizman zniknął całkowicie, jakby skrył się ze wstydu, że przyczynił się do cierpienia dziewczyny. Uśmiechnęła się do mamy.

    Gajowy zaczął ziewać. Pomyślał, że musi tę opowieść opowiadać jak najdłużej. Maryna zafascynowana, codzienne śpieszy z porządkami, gotuje obiad, aby tylko z nastaniem zmroku, usiąść przy kominku i wsłuchiwać się w jego bajanie. Dobrze mi jest, wzdrygnął się na myśl, że po zakończeniu tej historii, Maryna zostawi go i znów zostanie sam.
- Opowiadaj dalej, rzekła Maryna
- Dzisiaj już późno, musimy kłaść się na spoczynek, jutro też jest dzień.
- Wcześnie jeszcze, przekomarzała się, obiecuję, że jutro upiekę przepyszny placek, jak poopowiadasz jeszcze z godzinkę.
Gajowy dał się namówić i ciągnął dalej.
    Weronika musiała jednak przyjąć do wiadomości fakt, że to czarownica przez talizman uratowała jej życie. Nie znalazła innego wytłumaczenia.
Róża z dnia na dzień była bardziej żywa, radosna i nabierała sił. Po miesiącu wyglądała tak jakby nigdy nic się nie stało. Lekarze, owszem pomogli ale to były tylko kremy i maści na jej zewnętrzne dolegliwości.
    Rodzice Róży siedzieli w więzieniu i czekali na wyrok. Przesłuchano mnóstwo świadków, oszczędzono przesłuchanie Róży, było dość dowodów, żeby ich skazać na najwyższą karę.
W chacie na polanie wszystko zaczęło wracać do normy.
Po procesie, na którym zapadł sprawiedliwy, surowy wyrok wszystko wróciło do normy. Starano się zapomnieć o złych przeżyciach.
    Wkrótce na świat przyszły dzieci Weroniki i Piotra, a Róża już prawie dorosła troskliwie się nimi opiekowała. Ze względu na swój wygląd nie liczyła na to, że kiedykolwiek wyjdzie za maż, pogodziła się już ze swym losem, a życie w chatce było jedną sielanką.
Mijały lata, dzieci, rodziły się , dorastały, Weronika i Piotr odeszli już z tego świata. Róża bardzo to przeżyła. Bardzo kochała całą rodzinę Weroniki, jej dzieci, wnuki, ale to Weronika była jej najbliższa. Sama też już się postarzała, skurczyła się jakby w sobie, zasuszyła, tak jakby tylko talizman trzymał ją przy życiu i jakby sama była talizmanem tej rodziny.
    Maryna przerwała pierwszy raz opowiadanie gajowego i zapytała :
- Powiedz mi ile miała dzieci Weronika ? a te dzieci, ile wnuków ? a ich imiona ?
Gajowy uśmiechnął się  tajemniczo, pomyślał, że Maryna zaczyna próbować sama analizować pewne fakty. Nie może kłamać, musi jej powiedzieć. Wcześniej czy później będzie wypytywać o szczegóły.
- miała dwoje dzieci, chłopca o imieniu Mat i dziewczynkę o imieniu Tora.
Tora miała dwóch chłopców Klemensa i Filipa a Mat dziewczynkę Zofię.
    Gajowemu, zrobiło się gorąco. Musi zejść z tematu imion, przecież Maryna nie zna jego imienia, powie jej ale nie teraz.
Maryna jakby wyczuła sytuację a była to kobieta o wielkiej kulturze osobistej, los tylko sprawił, że była bezdomną.
Wiedziała, że gajowy jest dalszym ciągiem historii rodzinnej i nie chciała wyprzedzać faktów.
Powiedziała tylko:
- Ładne imiona, opowiadaj dalej...
Gajowemu kamień spadł z serca i ciągnął opowieść dalej.
Maryna czekała chwilkę na dalszy ciąg opowieści , gajowy zastanawiał się…
- Na czym to ja skończyłem?... aha.
    Pewnego dnia Róża wezwała do siebie dzieci Weroniki i Piotra.
- Jestem już stara powiedziała, a dzięki waszym rodzicom moje życie było wspaniałe, kocham ich i was, jesteście moją rodziną. Już niedługo i mi przyjdzie się pożegnać z tym światem, czuję to. Ale nie martwcie się i nie płaczcie, dodała szybko widząc łzy w ich oczach. Choć odejdę zawsze będę z wami, swoim sercem. Znacie moją historię i wiecie, jaką moc posiadam. Zawsze będę opiekować się rodziną i będę zawsze o was pamiętać , póki jestem jeszcze z wami.
    Mat i Tora byli wpatrzeni w twarz Róży załzawionymi oczami, jakby chcieli zapamiętać każdy ruch mięśni. Róża siliła się na uśmiech ale wyglądało to jak smutny grymas na jej pooranej zmarszczkami twarzy. Tylko z oczu jej, nie zmienionych od lat wielu, można było wyczytać co w danej chwili czuje i myśli.
    - Kocham was moje robaczki, tak się do nich często zwracała, kiedy umrę proszę abyście mnie pochowali, obok moich i waszych rodziców czyli Piotra i Weroniki razem z talizmanem. On miał moc tylko przy mnie i nie wolno wam nikomu mówić gdzie on jest. Podli ludzie mogli by próbować z bezcześcić grób a talizman w rękach niegodnych ludzi mógłby wyrządzić wiele krzywd. Ja zostawię wam moją siłę i moc, której nikt nie zdoła wam wyrwać. Stanie się to prawie natychmiast po moim pogrzebie. Nie muszę wam mówić, sami będziecie wiedzieć... co gdzie i co dalej robić, moja moc będzie zawsze z wami a źli ludzie będą płacić za złe swoje czyny.
Pożegnała się z nimi, bo chciała jeszcze dokończyć płaskorzeźbę twarzy czarownicy, robiła ją już od jakiegoś czasu. Była już prawie skończona, jeszcze tylko chciała przekazać jej swą moc, by strzegła jej bliskich. Odprawiła nad nią tajemnicze rytuały, których kiedyś nauczyła się od starej czarownicy, wypowiadała tajemne zaklęcia. Gdy ukończyła swe dzieło udała się na spoczynek.
A po spoczynku ze swoją płasko rzeźbą udała się do dzieci, żeby im przekazać moc.
Oj, dobrze, że nie dotarłam do dzieci. Miało to być po mojej śmierci, przypomniała sobie. Starość nie radość, pamięć już mnie zawodzi, czas umierać, pomyślała i uśmiechnęła się. Chyba jeszcze trochę pożyję !
    Róża miała przyjaciela, który mieszkał w chatce koło rzeki. Samotny, ułomny bez rodziny. Często do niego zaglądała jeszcze jak żyła Weronika. Chodziły razem. Po śmierci rodziców odwiedzała go sama nie chciała mówić o tym dzieciom Weroniki. Dosyć napatrzyli się na jej brzydotę, żeby jeszcze patrzeć na tego kalekę. Zapakowała płaskorzeźbę do worka i udała się do chatki nad rzekę... gdzie mieszkał przyjaciel Róży tam zastanawiali się co poczynią dalej.
    Właściwie to Róża chciała pożegnać się z przyjacielem, wiedziała już co zrobi. Smutno jej się zrobiło, gdy tak rozmawiali, widziała łzy w oczach przyjaciela. - Miałam dobre życie mój drogi, nie smuć się z mego powodu, na mnie już przyszedł czas, chciałam tylko doprowadzić do końca wszystkie sprawy. Przyszłam prosić Cię byś po mojej śmierci przekazał to moim bliskim, jako spadek po mnie. To mówiąc wyjęła z worka płaskorzeźbę z głową czarownicy, która była odrażająco brzydka, biła jednak od niej aura dobrej mocy. Przekaż moje słowa, by nie zapomnieli w żalu, nie chcę by płakano po mnie, odchodzę, takie są koleje losu. Ta głowa zapewni szczęście, zdrowie i dobrobyt rodzinie. Przekazuje ją tobie, bo ufam Ci, wiem że mnie nie zawiedziesz. Uściskała go jeszcze ostatni raz na pożegnanie i wyszła.
Róża trzymała się jeszcze jak żegnała się z przyjacielem. Po wyjściu z chaty, rozpłakała się jak małe dziecko. Bo tak naprawdę była nim w głębi duszy.
    Szła ciemną ścieżką, prowadzącą do domu. Nie bała się, las był jej drugim domem a w domu wszyscy czują się bezpiecznie. Rozmyślała nad swoim życiem, które tak naprawdę było piękne. To dzięki Weronice i Piotrowi a teraz jej dzieciom czuła się szczęśliwa i bezpieczna. Wszystkie tragiczne wydarzenia w jej życiu widziała jak przez mgłę, to dzięki miłości jakiej doznała.
Nie boi się śmierci, wie, że jakaś cząstka jej pozostanie, tu na ziemi.
Idąc tak, nawet nie zauważyła jak doszła do domu. Po zajściu do domu pożegnała się z rodzinką i położyła się spać.
    Sen miała piękny, była w nim Weronika i Piotr, tacy młodzi, roześmiani podbiegła do nich i spostrzegła, że sama jest młoda i .... nie mogła uwierzyć... to nie może być prawda, jak to się stało? Jesteś piękna - powiedziała Weronika, bo piękne i czyste jest twoje serce. Śmiała się i płakała, nie mogąc uwierzyć w to co się stało. - Chodź teraz z nami...
Róża uśmiechała się przez sen....
Tak ją zobaczyli rano. Nie obudziła się ze snu. Serca domowników przepełnione były smutkiem, a oczy łzami, ale pamiętali jej ostatnie słowa - "nie smućcie się" - Róża też się uśmiechała, więc może jest jej dobrze?
    Życzenia Róży, zostały spełnione. Pochowana została Obok Weroniki i Piotra. Talizman ukryty w zakamarkach sukni żałobnej na piersiach. Nikt oprócz najbliższej rodziny nie wiedział o nim. Grób obsypany kwiatami. Cała przyroda zdała się płakać. Był to majowy poranek. Wszystkie słowiki jakby umówiły się i swoim śpiewem żegnały Różę. Był to koncert mistrzowski, który budził we wszystkich zdumienie i podziw. Niepozorne ptaki, tak jak niepozorna i skromna była Róża, zachwycały wszystkich potężną skalą głosów.
Nagle nastała cisza… wszyscy w skupieniu, odeszli od grobu i podążyli do swoich domostw.
    Nikt nie zauważył jak przyjaciel Róży podążał szybkim krokiem w kierunku, tak niedawno jeszcze, jej domu, aby przekazać płaskorzeźbę bliskim przyjaciołom jako spadek po niej, bo ta głowa zapewni szczęście i zdrowie bliskim.
Kiedy doszedł do domu, nikogo jeszcze nie było. Sam podstawił drabinę  i zawiesił płaskorzeźbę czarownicy nad wejściowymi drzwiami. Jak cicho przyszedł tak samo oddalił się w kierunku swojej chaty nad rzeką.
Po powrocie do domu ujrzeli głowę czarownicy, była szkaradna, ale nie bali się jej, wiedzieli bowiem, że to od Róży. Zapatrzyli się na płaskorzeźbę, nie potrzebne były żadne słowa, płynął od nich taki spokój.
    Gajowy  zamilkł, gdzieś daleko słychać było ujadanie psów. W domu cisza jak makiem zasiał. Maryna z osłupiałymi oczami, wpatrzona w gajowego nie mogła wykrztusić słowa.
Była już pewna, że gajowy musi być jednym z wnuków Weroniki. Nie ważne czy Klemens czy Filip, poczeka aż sam jej to powie. Wiedziała już teraz, że jej miejsce jest przy jego boku.
Oboje nie są za młodzi ale jeszcze mogą nacieszyć się życiem.
Gajowy patrzył niepostrzeżenie na Marynę, wiedział, że nie zapyta go już o nic.
    Opowieść właściwie zakończył ale wiedział, że los dalej będzie ją pisał, miał cichą nadzieję, że teraz kolej aby życie włączyło do niej Marynę. Wyszedł do swojej sypialni, gdzie był ukryty pierścionek zaręczynowy, który kiedyś kupił  dla swojej dziewczyny. Tej historii opowiadał jej nie będzie. Nigdy nie przypuszczał, że jeszcze będzie miał  go komu podarować.
Z bijącym sercem doszedł do Maryny, uklęknął przed nią i powiedział:
- Maryna, zostaniesz moją żoną ? Mam na imię Filip, jestem wnukiem Weroniki.
Maryna w pierwszej chwili zaniemówiła z wrażenia, o takim zakończeniu nie śmiała nawet marzyć. Obawiała się chwili gdy gajowy zakończy swą opowieść, że będzie musiała opuścić przytulną chatkę, Filipa...
Zarumieniła się patrząc w jego oczy. Trochę bała się tego co czuje, tak długo była samotna i nie umiała wyrażać uczuć, jednak Filip bardzo jej się podobał, był bardzo przystojnym mężczyzną, a co najważniejsze dobrym i szczerym. Bała się nawet przed sobą nazwać te uczucia, ale podświadomie wiedziała, stroiła się, piekła ciasta, dbała o gajówkę.
Milczenie przeciągało się, Filip posmutniał...
- Tak Filipie, bardzo tego chcę, powiedziała w końcu szybko Maryna przestraszona, że może się rozmyślić i spłonęła rumieńcem.
Przytuleni do siebie dziękowali losowi, że pozwolił im spotkać się. Wiedzieli bez zbędnych słów, że nad ich życiem będzie czuwała Róża.
Maryna na rzeźbę wiszącą nad drzwiami patrzyła teraz nie z odrazą ale z sentymentem i z wielkim szacunkiem.
KONIEC

www.virkensa.pun.pl www.meiera20g.pun.pl www.1x2.pun.pl www.penguinarmy.pun.pl www.zpsb-ekonomia.pun.pl